
Drogi Czytelniku, wyobraź sobie, że czytasz jedną ze swoich
ulubionych książek. Zagłębiasz się w jej świat. Śledzisz poczynania dobrych i
złych bohaterów. I nagle jeden z nich… materializuje się tuż obok Ciebie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to być miłą
niespodzianką od losu… czy aby na pewno?
Twoja opinia może ulec zmianie, kiedy postać, krzycząc, rzuci się na
Ciebie z żelaznym mieczem. Bo przecież taka właśnie była jej rola w opowieści.
Rola czarnego charakteru. W dodatku w zamian za bohatera książki znika jedna z
bliskich Ci osób, która w tej chwili przebywała w Twoim pobliżu. Tak właśnie
rozpoczyna się przygoda Mortimera Folcharta oraz jego córki Meggie w powieści
autorstwa niemieckiej pisarki, Corneli Funke.
„Wierz mi, książka jest jak muchołapka. Wspomnienia najlepiej trzymają się kart pokrytych drukiem”
Mała Meggie wiedzie spokojne życie ze swoim ojcem, Mo. Nie
niepokoją jej ciągłe zmiany miejsca zamieszkania. Wydaje jej się, że ciągle się
przemieszczają ze względu na pracę jej taty. Jest on introligatorem, czyli
człowiekiem zajmującym się naprawianiem zniszczonych książek.
„Meggie uważała, że określenie introligator niezbyt trafnie oddaje charakter pracy Mo, i dlatego przed kilku laty powiesiła na jego drzwiach do pracowni tabliczkę z napisem: Mortimer Folchart, lekarz książek. A ten lekarz nigdy nie jeździł do pacjentów bez swojej córeczki.”
Życie dziewczynki diametralnie się zmienia, kiedy do jej
domu przybywa niejaki Smolipaluch. Jest to dawny znajomy jej ojca. Uwagę
dziewczynki szczególnie przykuwają blizny, jakimi naznaczona jest twarz
rudowłosego mężczyzny. Mo, który jest
człowiekiem o gołębim sercu, zgadza się na to, aby dawny przyjaciel odbył z
nimi podróż do ciotki Meggie, Elinor.
Dom ciotki Elinor to raj dla każdego bibliofila. Na każdej
ścianie znajduje się regał sięgający sufitu, po brzegi wypełniony książkami.
Kobieta najchętniej nie wychodziłaby z domu, swoje tomy traktuje jak własne
dzieci. Są dla niej najważniejsze w życiu, nie ma nikogo bliższego jej sercu. „Atramentowe
serce” jest głównie książką o… miłości do książek właśnie. Co ciekawe, książka o
takim samym tytule występuje w samej powieści.
Wkrótce Mortimer zostaje porwany z domu Elinor przez przypominających
kruki, uzbrojonych mężczyzn w czarnych kurtach. Jak się okazuje, nie chodzi im
tylko i wyłącznie o ojca Meggie, którego tajemniczo zwą Czarodziejskim Językiem. Przybyli tutaj również w poszukiwaniu
książki, która wkrótce okaże się kluczowym powodem porwania Mo.
Niedługo później Meggie poznaje straszną tajemnicę swojego ojca oraz powód jego porwania. Musi stawić czoła niezwykle czarnym charakterom. Odkrywa również, dlaczego musiała wychowywać się bez matki oraz poznaje tajemnicę jej zniknięcia.
Coś, na co czytelnik zwraca uwagę podczas czytania „Atramentowego
serca” to cytaty zawarte pod tytułem każdego rozdziału. Każdy ma jakiś związek
z akcją, jaka będzie się rozgrywała w danym z nich. Możemy tam znaleźć
fragmenty m.in. z „Olivera Twista”, „Władcy Pierścieni” czy „Piotrusia Pana”.
Akcja powieści rozgrywa się szybko, książka jest jednak na tyle długa, że mamy
dość czasu, aby się nią nacieszyć. Występują w niej nieoczekiwane zwroty akcji,
czyli to, co cenię sobie w dobrej książce najbardziej. Jest to jedna z tych powieści,
po której przeczytaniu zadajemy sobie pytanie: jak dalekie są granice ludzkiej
wyobraźni? Książkę czyta się bardzo łatwo i przyjemnie, czytelnik wszystko
dostaje „na tacy”. Nie jest to może powieść, która zmusza do głębokich refleksji.
Historia jest bardzo prosta, co wcale nie znaczy, że nie wciąga. Stanowi
świetną odskocznię od rzeczywistości. Jeżeli mamy dość ciężkich dzieł i mamy
ochotę na coś lekkiego, co da nam chwilę zabawy oraz relaksu, to ta książka
jest tym, czego właśnie potrzebujemy. Polecam książkę głównie młodszym
czytelnikom, lecz uważam, że również starsi znaleźliby w niej coś dla siebie.
„Skąd mógł wiedzieć, że ten stary człowiek go wymyślił, stworzył go z atramentu i papieru-jego twarz, jego nóż i jego podłość.”
Autor: Cornelia Funke
Tytuł oryginalny: Tintenherz
Seria: Atramentowy Świat
Przekład: Jan Koźbiał
Seria: Atramentowy Świat
Przekład: Jan Koźbiał
Liczba stron: 497
Wydawnictwo: Egmont
Moja ocena: 6,5/10
Wiem, że na podstawie tej książki powstał film. Całe szczęście, że go nie obejrzałam, gdyż papierową wersję mam w planach:)
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałem kilka lat temu, gdy byłem jeszcze małym podstawówkowym szczylem i teraz już niewiele z niej pamiętam, więc może przyszedł czas, aby ją sobie odświeżyć... No nie wiem, zobaczymy. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
R
Dużo słyszałam o tej książce, więc chyba najwyższa pora się na nią skusić i przeczyta :)
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, ale oglądałam film. Nie spodobał mi się... wydaje mi się, że jestem za starym widzem niż docelowy target. Ale pomysł na materializowanie się literackich bohaterów w realnym świecie jest bardzo fajny.
OdpowiedzUsuń