poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Atramentowe serce

   Przyznam, że „Atramentowe serce” to książka, która bardzo długo spoczywała na mojej półce nietknięta. Nie mam pojęcia z jakiego powodu, ale jakoś trudno było zabrać mi się do jej czytania. Jednak ‘książkowy kryzys’ jaki mnie nawiedził, zmusił moje ręce do sięgnięcia po tomy od dawien dawna zalegające na półce ‘może kiedyś przeczytam’. I teraz naprawdę nie żałuję, bo książka okazała się być bardzo miłą niespodzianką. Ciekawa historia, jaką miała mi do opowiedzenia niemiecka pisarka Cornelia Funke, mało co nie przemknęła mi koło nosa.
  
   Drogi Czytelniku, wyobraź sobie, że czytasz jedną ze swoich ulubionych książek. Zagłębiasz się w jej świat. Śledzisz poczynania dobrych i złych bohaterów. I nagle jeden z nich… materializuje się tuż obok Ciebie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to być miłą niespodzianką od losu… czy aby na pewno?  Twoja opinia może ulec zmianie, kiedy postać, krzycząc, rzuci się na Ciebie z żelaznym mieczem. Bo przecież taka właśnie była jej rola w opowieści. Rola czarnego charakteru. W dodatku w zamian za bohatera książki znika jedna z bliskich Ci osób, która w tej chwili przebywała w Twoim pobliżu. Tak właśnie rozpoczyna się przygoda Mortimera Folcharta oraz jego córki Meggie w powieści autorstwa niemieckiej pisarki, Corneli Funke.

„Wierz mi, książka jest jak muchołapka. Wspomnienia najlepiej trzymają się kart pokrytych drukiem”

   Mała Meggie wiedzie spokojne życie ze swoim ojcem, Mo. Nie niepokoją jej ciągłe zmiany miejsca zamieszkania. Wydaje jej się, że ciągle się przemieszczają ze względu na pracę jej taty. Jest on introligatorem, czyli człowiekiem zajmującym się naprawianiem zniszczonych książek.

„Meggie uważała, że określenie introligator niezbyt trafnie oddaje charakter pracy Mo, i dlatego przed kilku laty powiesiła na jego drzwiach do pracowni tabliczkę z napisem: Mortimer Folchart, lekarz książek. A ten lekarz nigdy nie jeździł do pacjentów bez swojej córeczki.

   Życie dziewczynki diametralnie się zmienia, kiedy do jej domu przybywa niejaki Smolipaluch. Jest to dawny znajomy jej ojca. Uwagę dziewczynki szczególnie przykuwają blizny, jakimi naznaczona jest twarz rudowłosego mężczyzny.  Mo, który jest człowiekiem o gołębim sercu, zgadza się na to, aby dawny przyjaciel odbył z nimi podróż do ciotki Meggie, Elinor.

   Dom ciotki Elinor to raj dla każdego bibliofila. Na każdej ścianie znajduje się regał sięgający sufitu, po brzegi wypełniony książkami. Kobieta najchętniej nie wychodziłaby z domu, swoje tomy traktuje jak własne dzieci. Są dla niej najważniejsze w życiu, nie ma nikogo bliższego jej sercu. „Atramentowe serce” jest głównie książką o… miłości do książek właśnie. Co ciekawe, książka o takim samym tytule występuje w samej powieści. 
   
   Wkrótce Mortimer zostaje porwany z domu Elinor przez przypominających kruki, uzbrojonych mężczyzn w czarnych kurtach. Jak się okazuje, nie chodzi im tylko i wyłącznie o ojca Meggie, którego tajemniczo zwą Czarodziejskim Językiem. Przybyli tutaj również w poszukiwaniu książki, która wkrótce okaże się kluczowym powodem porwania Mo.

   Niedługo później Meggie poznaje straszną tajemnicę swojego ojca oraz powód jego porwania. Musi stawić czoła niezwykle czarnym charakterom. Odkrywa również, dlaczego musiała wychowywać się bez matki oraz poznaje tajemnicę jej zniknięcia.

   Coś, na co czytelnik zwraca uwagę podczas czytania „Atramentowego serca” to cytaty zawarte pod tytułem każdego rozdziału. Każdy ma jakiś związek z akcją, jaka będzie się rozgrywała w danym z nich. Możemy tam znaleźć fragmenty m.in. z „Olivera Twista”, „Władcy Pierścieni” czy „Piotrusia Pana”. Akcja powieści rozgrywa się szybko, książka jest jednak na tyle długa, że mamy dość czasu, aby się nią nacieszyć. Występują w niej nieoczekiwane zwroty akcji, czyli to, co cenię sobie w dobrej książce najbardziej. Jest to jedna z tych powieści, po której przeczytaniu zadajemy sobie pytanie: jak dalekie są granice ludzkiej wyobraźni? Książkę czyta się bardzo łatwo i przyjemnie, czytelnik wszystko dostaje „na tacy”. Nie jest to może powieść, która zmusza do głębokich refleksji. Historia jest bardzo prosta, co wcale nie znaczy, że nie wciąga. Stanowi świetną odskocznię od rzeczywistości. Jeżeli mamy dość ciężkich dzieł i mamy ochotę na coś lekkiego, co da nam chwilę zabawy oraz relaksu, to ta książka jest tym, czego właśnie potrzebujemy. Polecam książkę głównie młodszym czytelnikom, lecz uważam, że również starsi znaleźliby w niej coś dla siebie.

„Skąd mógł wiedzieć, że ten stary człowiek go wymyślił, stworzył go z atramentu i papieru-jego twarz, jego nóż i jego podłość.”

Autor: Cornelia Funke
Tytuł oryginalny: Tintenherz
Seria: Atramentowy Świat
Przekład: Jan Koźbiał
Liczba stron: 497
Wydawnictwo: Egmont
Moja ocena: 6,5/10

4 komentarze:

  1. Wiem, że na podstawie tej książki powstał film. Całe szczęście, że go nie obejrzałam, gdyż papierową wersję mam w planach:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę czytałem kilka lat temu, gdy byłem jeszcze małym podstawówkowym szczylem i teraz już niewiele z niej pamiętam, więc może przyszedł czas, aby ją sobie odświeżyć... No nie wiem, zobaczymy. ;)

    Pozdrawiam,
    R

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo słyszałam o tej książce, więc chyba najwyższa pora się na nią skusić i przeczyta :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książki nie czytałam, ale oglądałam film. Nie spodobał mi się... wydaje mi się, że jestem za starym widzem niż docelowy target. Ale pomysł na materializowanie się literackich bohaterów w realnym świecie jest bardzo fajny.

    OdpowiedzUsuń